O pani wracającej z pracy

16.12.2014

Jeżeli trafiłeś na to opowiadanie jako pierwsze, proszę Cię zawróć na Stronę Główną i poszukaj czegoś innego. Tą krótką historię napisałem w roku 2013. Odstaje ona pod względem technicznym, językowym i gramatycznym wobec innych tekstów na moim blogu. Miałem nawet pomysł, aby przeredagować to opowiadanie, ale sentyment do niego mi na to nie pozwolił. Dodatkowo, w tej formie pojawiło się ono w licealnej gazecie „Czarno na Białym” z I LO w Ostrzeszowie. Dlatego pozostawiam w formie niezmienionej. Jeżeli mimo to chcesz je przeczytać, proszę bardzo. Jednak pamiętaj – ostrzegałem!

~ RK, Grudzień 2019

***

Było jesienne, październikowe popołudnie. Chmury leniwie wisiały nad gęstą zabudową miasta, zastanawiając się czy już zalać krajobraz strugami deszczu, czy może dać jeszcze chwilę ludziom na ucieczkę przed nadciągającą ulewą.

Pewna blond włosa dziewczyna wracała właśnie z pracy. Miała na sobie białą koszulę, czarną spódniczkę do ud, a jej długie nogi były zwieńczone drogimi szpilkami. Po tym można było bezproblemowo odgadnąć czym zajmowała się w swoim życiu – typowy ubiór sekretarki. Cały ten piękny obraz psuło zdenerwowanie jakie można było dostrzec na jej twarzy. Spieszyła się. Myśl o spóźnieniu na umówioną kolację z przyjaciółmi nie dawała jej spokoju.

– Jezu, ten pieprzony gbur znowu zawalił mnie tą cholerną papierkową robotą. Czy on myśli, że ja nie mam życia? Boże, ile ja bym dała, żeby mu powiedzieć co o nim sądzę… ale gdzie ja później znajdę pracę?

Pamiętała o cotygodniowej prośbie swego męża. Zawsze w piątki kupowała mu papierosy Chesterfield. Przez długi czas mógł je znaleźć w osiedlowym sklepiku. Niestety, właściciel zmarł na atak serca, a wraz ze sklepikiem zniknęły ulubione fajki jej męża. Długo szukał ich w całym mieście. Tracił już nadzieję. Rozważał nawet rzucenie palenia, ale znalazł je – w malutkim kiosku naprzeciwko parku Wieczorowskiego. Co najlepsze, znajdował się on dokładnie obok drogi powrotnej jego żony do domu.

Mimo, braku czasu wstąpiła do owej budki z gazetami. Nie chciała rozczarować swego ukochanego.

W kiosku sprzedawał staruszek. Miał trochę ponad 60 lat. Zawsze w piątki nosił czarne spodnie zapinane na guzik, czerwoną koszulę w kratę i taki biały rybacki kapelusik. Jakby chciał dać wszystkim kupującym znak, iż to dziś zaczyna się weekend. Dziewczyna szybkim – Dzień dobry – powitała sprzedawcę, chociaż w jej ustach brzmiało to bardziej na krótkie „bry”. Podeszła do lady i powiedziała:

– Poproszę papierosy Chesterfield, te niebieskie i do tego zapalniczkę – po czym chcąc, nie chcąc spojrzała nerwowo na zegarek.

Dziadek wstał powoli, rozprostował swe zastane kości i ruszył w stronę półek. Wziął do ręki papierosy, a po chwili poszukiwań zapalniczkę. Wrócił do lady i podał kobiecie. Ta cały czas nerwowo spoglądała na zegarek.

– 13,99

Dziewczyna rzuciła dwudziestozłotówkę i dodała – Reszty nie trzeba.

– A można widzieć gdzie tak śliczna osóbka spieszy się w tak piękne jesienne popołudnie? – zagaił sprzedawca.

Nie odpowiedziała. Chwyciła zakupy i ruszyła w stronę wyjścia.

– Niech pani na siebie uważa – dodał, choć pewność czy go usłyszała znikła równie szybko jak sylwetka kobiety za drzwiami kiosku.

Przystanek znajdował się za parkiem Wieczorowskiego, a ten wyglądał naprawdę uroczo o tej porze roku. Wszystko pokrywało się jesiennymi barwami. Brązowo-czerwono-złote dywany ścieliły się na trawnikach. Place zabaw były pełne dzieci, na ławkach można było spotkać staruszków ucinających sobie pogawędki, a alejkami spacerowali młodzi zakochani. Zawsze lubiła obserwować co się dzieje w parku. Nie inaczej było tym razem.

Z zamyślenia wyrwał ją ryk autobusowego silnika dochodzący gdzieś z oddali. Zaczęła biec. Do przystanku miała jeszcze spory kawałek. W jej głowie zrodziła się błaha nadzieja, że kierowca ją zauważył, poczeka, da jej przebiec te kilkadziesiąt metrów. Niestety, autobus nawet się nie zatrzymał.

Zrezygnowana chciała zapalić papierosa, choć nie robiła już tego od parunastu tygodni. Zawsze kiedy nachodziła ją ochota na papierosa przypominała sobie te okropne obrazy przedstawiane przez lekarzy – płuca w smole, rak, śmierć. Dzisiaj chęć rozładowania nerwów była silniejsza. Otworzyła świeżo kupioną paczkę i wyciągnęła jednego. Jakoś się wytłumaczy mężowi, coś powie. Nie chciała o tym myśleć. Miała chęć na uspokajającego dymka. Włożyła papierosa do ust, przyłożyła zapalniczkę… a ta okazała się zepsuta. Najgorszy sen palacza. Masz ochotę, masz papierosy, nie masz ognia. Przeklęła cichutko na zapalniczkę, potem na niewinnego sprzedawcę, pod koniec na cały świat. Zrezygnowana spojrzała w niebo. Zaczynało kropić.

– Jeszcze mi tego brakuje – pomyślała.

Kolejny autobus miał kurs dopiero za kilkadziesiąt minut. Stanęła, rozejrzała się. Ulice były kompletnie puste. Wszyscy ukryli się przed nadciągającą ulewą. Zostało jej tylko oczekiwanie.

Nagle przypomniała sobie, że nie daleko była kawiarnia. Podobno podawali tam najlepsze Espresso w całym mieście. Kawa wydawała się jej ostatnią deską ratunku. Jej zapach, smak, mała filiżanka boskiego napoju. Chwila zapomnienia. Początkowo nie chciała tam iść, lecz grzmot był wystarczającym argumentem do podjęcia takiej decyzji.

Puste ulice wywierały na niej naprawdę dziwne uczucie i do tego ten deszcz, który z minuty na minutę przybierał na sile. Pomyślała, że telefon do męża będzie dobrym pomysłem. Chciała usłyszeć jego głos, dodać sobie odrobinę otuchy. Po tym co dzisiaj przeszła takie małe rzeczy mogą naprawdę poprawić nastrój. Wyciągnęła swoją starą Motorolę, wybrała numer i wcisnęła zieloną słuchawkę.

– No cześć skarbie. Kiedy będziesz w domu? – spytał niski głos w telefonie.

– Uciekł mi autobus… następny mam dopiero za pół godziny. Zadzwoń do Marty, że się spóźnimy… już sama nie wiem. Gdyby nie ten zadufany w sobie idiota, ten mój pożal się boże szef, pewnie bym zdążyła…

– Przecież się nic nie stało kotku.

– No wiem, ale tak jakoś mi głupio. Byliśmy z nimi umówieni już od kilku tygodni i teraz coś takiego…

– Wszystko załatwię. Pewnie zrozumieją. No i pamiętaj, głowa do góry! Przecież nic gorszego nie może…

Nagle nieznajomy mężczyzna wyłonił się z ciemnej uliczki. Wręczył kobiecie kwiaty, bukiet żółtych tulipanów, i z uśmiechem oznajmił:

– Proszę. Są dla Ciebie.

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. Ona zdezorientowana sytuacją, on ze swoją dziwnie podejrzaną miną. Z telefonu odezwał się zaniepokojony głos – Kochanie, jesteś tam?

– Pan mnie chyba z kimś pomylił. – spytała dziewczyna.

– Nie, na pewno nie…

– Ale… Wtedy zauważyła nóż myśliwski w ręce nieznajomego. Kiedy ten próbował wyprowadzić cios, cisnęła w niego kwiatami i komórką, następnie odskoczyła i rzuciła się w… ciemną uliczkę.

Rozpętała się ulewa. Ucieczka w szpilkach nie była najlepszym pomysłem. Zważywszy na to, że ciemny zaułek był wyłożony starym, dawno nie wymienianym brukiem. Obcas długo nie był w stanie wytrzymać takiego towarzystwa. Po kilkudziesięciu metrach złamał się, a dziewczyna z całym impetem uderzyła o ziemie. Myślała jedynie o ucieczce, wszystko inne wydawało się nieważne. Zostawiła więc swoją torebkę, zdjęła zniszczone szpilki i biegła dalej boso. Płakała. Wołała o pomoc. Niestety jej krzyk nikł w szalejącym deszczu.

Ciemna alejka wydawała się istnym labiryntem. O, dziwo jeszcze nie wpadła na ślepy zaułek, choć miała świadomość, że może kręcić się w kółko. Wtedy niespodziewanie jej oczom ukazała się stara, niewielka szopka – skrytka na rowery. Bez zastanowienia rzuciła się ku otwartym drzwiom pomieszczenia. Spojrzała za siebie. Oprawcy nigdzie nie było. Być może się zgubił w zagadkowym układzie uliczek i zaułków? Szybko zatrzasnęła się w środku i skuliła w kącie.

Skrytka była zaniedbana. Wszystko dookoła było pokryte sporą warstwą kurzu, a w okienkach pająki plotły swą sieć. Choć teraz to nie miało znaczenia. Brudne i zaniedbane pomieszczenie w jednej chwili stało się bezpieczną kryjówką.

Gdy usłyszała kroki, natychmiast wstrzymała oddech. Napastnik gorączkowo szukał swej ofiary. Przemknął obok pomieszczenia kilka razy. Nagle stąpanie ucichło. Myślała, że jest bezpieczna…chwilę później napastnik wyważył drzwi mocnym kopniakiem. Wraz z nim do środka wdarł się przeraźliwy chłód. Oprawca wyciągnął z kieszeni przemoczonej kurtki pistolet i wycelował w dziewczynę. Ta spojrzała na nieznajomego, wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.

Była spokojna. Słyszała tylko cichy szmer wygrywany przez deszcz. Ostatni raz ujrzała swego męża i dzieci, wspaniałe chwile jakie spotkały ją w życiu. Oswoiła się z myślą, że to już koniec. Bała się go, ale wiedziała, że nie może nic zrobić. Pozostało jej tylko czekanie na ból… nagle padł strzał.

Przez dzwonienie w uszach wywołane wystrzałem, przebił się dźwięk upadającego ciała. Niepewnie otworzyła oczy. Przed nią leżał jej niedoszły zabójca, z raną postrzałową w okolicy głowy. Uniosła wzrok trochę wyżej. Na dworze stał policjant z rewolwerem wycelowanym przed siebie. Strużki deszczu spływały po jego twarzy. Podbiegł do dziewczyny i zapytał:

– Wszystko w porządku, proszę pani?

Milczała. Chciała podziękować swemu wybawcy, ale nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Nie mogła uwierzyć w to co się stało. Była o krok od śmierci, czekała na nią. Teraz była już bezpieczna.

Upał tego lata był nie do zniesienia Następne

Opowiadania

Poezja 3.14