Idealny moment nie istnieje

01.05.2019

„Spóźnia się, zresztą jak zwykle”.

Prognozy pogody zapowiedziały tydzień temu trzydziestostopniowe upały przerywane burzami i ku niezadowoleniu ludzi tym razem sprawdziły się. Powietrze tego dnia praktycznie się nie poruszało, a wraz z poburzową wilgocią tworzyło namacalną zawiesinę. Kierowcy na ulicy obok stali właśnie w korku, klnąc na boga, świat i wszystkich dookoła. Łańcuch stalowo-szklanych puszek ciągnął się na kilka skrzyżowań. Nieszczęśliwcy bez klimatyzacji otwierali szyby, co wcale nie poprawiało ich sytuacji. Był to jeden z tych trudnych do przetrwania gorących dni.

Tomek stał oparty o ścianę czerwonej wiaty przystanku autobusowego. Przeglądał na smartfonie Twittera i rozmyślał o tych wszystkich osobach, które musiały podzielić się ze światem swoją gorącą męką w dwustu osiemdziesięciu znakach oraz kilku hasztagach. Cały czas ukradkiem spoglądał jednak na zegarek. Przyszedł zdecydowanie za wcześnie i pewnie będzie czekał zdecydowanie za długo.

Rozkład jazdy po raz kolejny nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Komunikacja miejska rządzi się prawami nieznanymi dla zwykłych śmiertelników, a arkana punktualności są jej po prostu nieznane. Koniec końców samo miasto decyduje o tym, kiedy i czy w ogóle ruszymy w podróż.

Na drewnianej ławce pod zadaszeniem siedziała starsza pani i bujała się to w przód, to w tył. Tomek zauważył mały czarny różaniec, którego paciorki co jakiś czas przesuwały się w jej rękach. Z docierającego do jego uszu poszeptywania wywnioskował, że modliła się o najbliższą rodzinę. Pewnie zawsze wykorzystywała oczekiwanie na autobus, aby wyprosić łaski u „najwyższego pana boga ojca wszechmogącego”. Poza tym to i tak było znacznie lepsze niż narzekanie na gorący świat dookoła.

„To pewnie nic nie da, ale chociaż jest umysłem daleko stąd, razem z nimi”, pomyślał.

Wsłuchując się w szept starszej pani wymieszany z odgłosami ulicy, sam zaczął powtarzać w głowie coś na kształt modlitwy – a raczej mantry.

„Niech on już przyjedzie. Niech on już przyjedzie. Niech on już przyjedzie. Niech on już przyjedzie…”

Trwali w skupieniu w tym miejskim koktajlu dźwięków i zapachów przez dłuższy czas, każde w swoim duchowym świecie. Ona siedząc na ławce, on oparty o konstrukcję przystanku.

Z zamyślenia wyrwał go zbliżający się odgłos silnika solarisa w normie Euro 6, dumy tutejszego miejskiego przedsiębiorstwa komunikacji i włodarzy miasta. Do tej pory pamiętał te uśmiechnięte twarze prezydenta oraz prezesa i ich uścisk dłoni na zdjęciu w lokalnej gazecie. Z myślą o mieszkańcach, głosił duży nagłówek nad nim.

– Jedzie, biało-niebieska śmierć, numer 326 – powiedział Tomek.

Autobus zatrzymał się na przystanku. Hydraulika westchnęła ciężko, a po chwili rozsunęły się metalowe drzwi.

– Z przodu mniej słychać silnik, młody człowieku – zagaiła pani z różańcem, ale Tomek był już w środku. Wzruszyła ramionami i również weszła do autobusu.

Okna były otwarte. Pewnie znów padła klimatyzacja i nikt nie potrafił jej naprawić. Tomek natychmiast poczuł mieszaninę zapachu spalin oraz słodko-kwaśnego potu. Zajął jedno z dwóch ostatnich wolnych miejsc pośrodku. Falowanie w rytm nadawany przez kierowcę w takiej temperaturze oraz miejskim odorze to zbyt duży wysiłek, aby ustać na nogach i jednocześnie utrzymać w żołądku ostatnio zjedzony posiłek.

Rozsiadł się na krzesełku, wyciągnął smartfona i zaczął przeglądać wiadomości z kraju.

Blaszana puszka napakowana trybikami miejskiej machiny ze zmęczonymi i znużonymi twarzami leniwie włączyła się do ruchu.

Czytanie o aferach, zbliżających się wyborach, przekrzykiwaniu się na bezsensowne argumenty oraz najnowszych plotkach o celebryckiej rozpuście polskich gwiazd prędko go zmęczyło. Schował telefon do kieszeni i obserwował świat poruszający się za oknem autobusu. Dostrzegł, że kierowcy samochodów stojących w korku z pogardą odwzajemniali jego spojrzenia. W końcu on poruszał się po buspasie dostępnym tylko dla uprzywilejowanych i z łatwością omijał zatłoczone ulice.

Autobus podjechał na kolejny przystanek i ponownie wykonał swój postojowy ceremoniał. Wciśnięcie hamulca, zwalniający dźwięk silnika, ciężkie westchnienie oraz rozsunięcie drzwi. Wchodzą, wychodzą. Jedni zajmują miejsca drugich. Jedni są już u celu swojej podróży, a drudzy dopiero ją rozpoczynają.

Tomek przyglądał się teraz wysokim blokom na osiedlu nieopodal. Kilka z nich było pomalowanych w odcieniach zieleni, a na reszcie dominował brudny piaskowy kolor wielkiej płyty oraz pęknięcia rozciągające się niczym żyły w ludzkim ciele. Peerelowska architektura zakorzeniła się tutaj w latach pięćdziesiątych. Po wojnie prawie wszystkie kamienice nie nadawały się do zamieszkania i zostały zrównane z ziemią. Ostało się ich tylko parę, teraz samotnie stojących pośród wysokich na kilkanaście pięter wieżowców.

Jeden z wysokich bloków był w trakcie remontu. Budowlańcy na rusztowaniach docinali właśnie styropian, który miał wypełnić nieocieplone jeszcze ściany betonowych mieszkań. Jego resztki w postaci białych kulek zlatywały na podwórka. Ktoś dociekał, jakim cudem przy trzydziestostopniowym skwarze pada śnieg. Ktoś inny myślał o tym, czy tak wygląda początek końca, ponieważ mózg płata już figle przez gorąco.

Tomek wyciągnął z kieszeni słuchawki, podłączył je do telefonu, a następnie włączył odtwarzacz muzyki. Zamknął oczy i oddał swój umysł ulubionej muzyce.

.

.

.

Nagle dotarł do niego klakson i odczuł hamowanie. Ściągnął słuchawki, aby usłyszeć, co się dzieje. Kierowca jakiejś osobówki, zirytowany swoim ślimaczym tempem, podjął próbę czmychnięcia na buspas. Niestety nie zauważył, że właśnie nadjeżdża autobus.

Kierowcy pokazali sobie kilka obraźliwych znaków i coś do siebie krzyczeli. To niesamowite, że kawałek szkła oraz metalu potrafi dodać człowiekowi tyle odwagi, aby rzucał inwektywami na lewo i prawo, a nawet życzył komuś rychłej śmierci na drodze.

Po chwili osobówka potulnie wycofała się do szeregu samochodów.

Tomek chciał wrócić do beznamiętnego obserwowania zmieniających się za oknem obrazów, ale dostrzegł ją.

Siedziała naprzeciw niego, trzy siedzenia dalej. Była zaczytana w Jeszcze krótszej historii czasu Stephena Hawkinga.

Miał kupić tę książkę już dawno, ale zawsze uznawał, że ma za daleko do księgarni. Zakup przez internet nie wchodził w grę. Miał dziwny zwyczaj, aby najpierw książki dotknąć, obejrzeć ją, zapoznać się z jej treścią i dopiero wtedy zdecydować, czy chce ją zabrać ze sobą do domu. Zwracał uwagę na każdy szczegół wydania – rodzaj czcionki, kolor kartek czy śliskość papieru. Był jednym z tych czytelników, który doceniał kunszt wydawniczy oraz całe multum decyzji podejmowanych podczas narad w redakcjach.

Jednak teraz nie mógł oderwać oczu nie od książki, ale od jej blondwłosej właścicielki. Ona pożerała tekst, a on pożerał ją wzrokiem.

Nagle spojrzała przez szybę. Tomek zakłopotany, spojrzał na swoje dłonie. Nie chciał jej przestraszyć ciągłym gapieniem się na nią. Pomimo gorącego powietrza poczuł, jak palą go policzki, a jego ręce się trzęsą. Próbując się uspokoić, zamknął oczy i w myślach gorączkowo tworzył strategię.

„Spojrzenie. Jedno. Potem uśmiech. Uśmiechnę się do niej. Później jeszcze raz? Może nie będzie trzeba. Wtedy do niej podejdę. Zapytam o książkę. Powiem, że przepraszam, że czytałem starsze wydanie. Jak ono się nazywało? Chyba Krótka historia czasu. Tak, taki był tytuł! Coś jeszcze z tego pamiętam. Coś na pewno wymyślę. Podoba mi się. Bardzo mi się podoba. Nie książka. W sensie, ona. Zobaczę, jak się z nią rozmawia. Zobaczę, jak ona zapatruje się na tę nową wersję…”

W myślach przecież wszystko się układa.

Stało się tak, jak zaplanował. Najpierw jedno spojrzenie. Potem drugie. Później uśmiech. Lekkim skinieniem zapytał, czy może podejść. Miejsce naprzeciw niej było akurat wolne. Ona odpowiedziała kolejnym uśmiechem, ukazując śnieżnobiałe zęby.

– Skoro skradłem już twój uśmiech, to chciałbym poznać imię jego właścicielki – powiedział Tomek, gdy już usiadł naprzeciwko blondwłosej dziewczyny.

– Naprawdę myślałeś, że tak łatwo ci pójdzie? Musimy się stosować do jakichś zasad. Skoro ty już coś ode mnie masz, to najpierw ja chcę twoje imię! – powiedziała.

– Hmm… no dobrze. Niech będzie. Zacznijmy więc od początku. Dzień dobry, jestem Tomek. A Ciebie jak zwą? – powiedział nieco teatralnie.

– Dzień dobry, Tomku. Jestem Anna. Miło mi cię poznać.

Kiedy opowiadała o Jeszcze krótszej historii czasu, zauważył, że ma zielone oczy. Spostrzegł również, że kiedy zastanawia się nad czymś trudnym, aby znaleźć słowa mogące to wyjaśnić w prosty sposób, przekręca lekko głowę w lewo.

Gorące powietrze stało się jakby zimniejsze, ludzie mniej zmęczeni, a huk silnika w kabinie jak gdyby trochę ucichł. Tomek skupiał teraz całą uwagę na Annie.

Ich rozmowa swobodnie zeszła z dwustustronicowej książki na kinematografię. Najpierw Tomek bezpiecznie zapytał o ostatnią wizytę w kinie i najnowsze blockbustery. Później odważnie – o ambitniejsze obrazy, które traktują o filozofii życia czy bawią się formą. Tim Burton, David Lynch, Stanley Kubrick, Michael Bay, Uwe Boll. Szybko się okazało, że Anna ma podobny gust do Tomka. Zgadzała się z nim często, choć w punktach, w których się rozmijali, nie stronili od dyskusji i wytykania sobie błędów. To go intrygowało, podobało mu się.

Łapał się na myśli, że w końcu znalazł kogoś, kto rozumie jego spojrzenie na świat. Chciał, żeby ta autobusowa rozmowa trwała w nieskończoność. Dlatego też zaczął się zastanawiać, jak subtelnie poprosić o numer telefonu.

– Gdzie my właśnie jesteśmy? W sensie, jaki teraz będzie przystanek? – zapytała Anna bardziej siebie niż jego i popatrzyła na ekran z trasą zawieszony nad nimi. – Ojej, przed chwilą przejechaliśmy Kramera. To oznacza, Tomku, że ja za chwilę wysiadam. A ty dokąd jedziesz?

– W sumie to tam gdzie ty. – Mówiąc to, uśmiechnął się krótko. – To znaczy wysiadam na tym samym przystanku. Niedaleko mam się spotkać ze znajomym.

Skłamał. Jego przystanek minęli już kilka minut temu. Prawdę mówiąc, nawet tego nie zarejestrował.

Przeszli na środek pojazdu. Autobus podjechał na kolejny przystanek na wytyczonej trasie i ponownie wykonał swój postojowy ceremoniał. Wciśnięcie hamulca, zwalniający dźwięk silnika, ciężkie westchnienie oraz rozsunięcie drzwi. Wchodzą, wychodzą.

Tomek zauważył, że na tyłach siedzi osoba z maską sowy na twarzy. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, ale kiedy usłyszał dźwięk alarmu poprzedzający zamknięcie drzwi, wyszedł szybko na przystanek. Odprowadził odjeżdżający autobus wzrokiem.

– Ja idę dalej w stronę parku, Tomku. A ty?

– Czy pójdziesz ze mną na kawę? – zapytał. – Kiedyś?

– Chętnie.

Oboje wymienili uśmiechy.

– To w takim razie czy mogę cię prosić o twój numer?

– Wpiszę ci się do telefonu. – Posłała mu zalotne spojrzenie.

Otworzył książkę telefoniczną i przeszedł do dodawania nowego kontaktu. Kiedy wstukiwała swój numer, Tomek poczuł wibracje w kieszeni. Sięgnął do niej i wyciągnął swojego smartfona. Spojrzał przed siebie – nikogo już nie było. Znów poczuł spaliny i słodko-kwaśny pot. Następnie ktoś dotknął jego ramienia. Kiedy się odwrócił, ujrzał pysk królika z dwoma sterczącymi uszami.

– Młody człowieku, czy wiesz, jak daleko jest do parku Wieczorowskiego? – zapytał królik.

Tomek wrzasnął, zwracając uwagę innych pasażerów autobusu. Przed nim stała pani z małym czarnym różańcem. Pani z przystanku.

– Przepraszam, nie chciałam pana obudzić.

– Nie, nic się nie stało – odpowiedział niespokojnie, podnosząc słuchawki.

Spojrzał na miejsce, w którym rozmawiał z Anną. Już jej tam nie było

„Czy ta cała rozmowa była tylko snem?”

– Park Wieczorowskiego. Wie pan, kiedy będzie taki przystanek? – zapytała raz jeszcze starsza pani.

– Wieczorowskiego? Ja nie jestem miejscowy, ale niech pani chwilę poczeka, dobrze?

Trochę oszołomiony, wyciągnął telefon i wyszukał owy park w aplikacji Mapy.

– Jeszcze dwa przystanki, proszę pani.

– Dziękuję, młody człowieku.

– Przepraszam, mam do pani pytanie. Tam siedziała taka blondwłosa dziewczyna z książką. Czy wie pani, gdzie ona poszła?

– Nie pamiętam, aby ktoś taki tam siedział.

Poczuł, że powietrze jest znowu lepkie, ludzie dookoła ponownie są zmęczeni, a silnik huczy jak zawsze.

„Książka telefoniczna!”

Szybko otworzył aplikację i przeskanował wzrokiem listę kontaktów. Nic nowego.

Do Tomka powoli coś docierało: tak bardzo skupił się na obmyślaniu planu zagadania do dziewczyny, że czekał na idealny moment, który nigdy nie nadszedł.

„Chyba muszę się przyzwyczaić do swojej łajzowatości”, pomyślał i westchnął ciężko.

„Dlaczego mi nic nigdy nie wychodzi? Po co ja w ogóle czekam? Nad czym się zawsze zastanawiam? Dlaczego…”

***

Autobus podjechał na kolejny przystanek na wytyczonej trasie i ponownie wykonał swój postojowy ceremoniał. Wciśnięcie hamulca, zwalniający dźwięk silnika, ciężkie westchnienie oraz rozsunięcie drzwi. Wchodzą, wychodzą.

Do pojazdu weszło kilka osób, a wśród nich blondwłosa dziewczyna trzymająca pod pachą Jeszcze krótszą historię czasu Stephena Hawkinga. Usiadła na wolnym miejscu z przodu autobusu i zaczęła czytać…

Proste rzeczy Poprzednie Bajka Następne

Opowiadania

Poezja 3.14